:'(((
jak patrze na swoj ostatni post to robi mi sie troche slabo. chcialabym zeby zdjecie na nim bylo aktualne pod wzgledem pokrywy snieznej, ale tak nie bedzie jeszcze pewnie z miesiac :/ no i tym oto pieknym sposobem moje chorobliwe wrecz zagladanie w tamte strony oknem internetu zostanie przedluzone o dodatkowe poltorej miesiaca. albowiem jedynym powodem dla ktorego chyba jednak sie nie zaplacze z zalamania brakiem zalamkowosci od ktorej sie z lekka uzaleznilam jest nadzieja na to, ze jednak te poltorej miesiaca pozniej tam zawitam. wiec moze widoki tego typu jak z prawej mnie jednak nie omina... ani takie jak z lewej ;)
czyli ogolnie odrobina optymizmu w calym morzu jakichs przeciwnosci losu. ale tak chyba ma byc, miedzy moim pechem i tym jak bardzo na to czekalam, cos musialo pojsc nie tak. a najgorsze to, ze ten pesymizm to w gruncie rzeczy realizm. ale nic to.
poza tym z innych nowosci w tym tygodniu... zaczal sie sezon, jakos dziwnie, jakby sie i nie zaczal, nie dociera to do mnie, no bo jaki to sezon zimowy bez sniegu? zreszta nie sadzilam ze kiedykolwiek to powiem, ale w sumie nawet w tym roku zdazylam zatesknic za sezonem ogorkowym, bo miedzy ciagnietym do pazdziernika sezonem letnim a rozpoczetym grubo przed koncem listopada sezonem zimowym ledwo odpoczelam od skokow. nie zebym tez jakos specjalnie blisko sledzila sezon letni, nie, což mě docela mrzí, ogladnelam moze 1 czy 2 zawody w tiwiku, no i na jednych bylam... jakos tak miedzy wyjazdem do stanow i fochami roznorakich telewizji mniej czy bardziej publicznych nie bylo specjalnie mozliwosci. jednakowoz jest tego troche duzo, i na domiar zlego wszystko w nie tych miejscach co trzeba. bo rozumiem, ze skandynawia to kolebka sportow nordyckich, ale halo, tez chcialabym jednak miec jakas najmniejsza choc mozliwosc przygladnac sie temu z bliska wiecej niz raz w roku bez koniecznosci wygrania glownej nagrody w totka. normalka.
enylej, w czwartek zapilysmy troche z lidka i z monika, czego skutkiem nie bylo nic specjalnie produktywnego, jednakowoz bylo troche smiesznie, do czasu. no wiec zakropilysmy sie wpierw reszta zubrowki z dnia poprzedniego, kiedy to zalewalam robaka w zalobie po "raju utraconym", ze sie tak pol zartem, pol serio, gornolotnie wrecz wyraze, po czym doprawilysmy sie woda przez dlugie "o" cokolwiek mniej gornolotna, noszaca nazwe "sobieski". impreza byla porazka na calej linii, poniewaz skonczyla sie tam, gdzie zadna impreza teoretycznie konczyc sie nie powinna, mianowicie w mcdonald'sie. co gorsza, spozylysmy tam najwieksze i najtlustsze co mozna tylko bylo, czyli big tasty. supr. ale hitem bylo co nastepuje: po drodze do kitscha czy kto wie gdzie (my z pewnoscia nie wiemy) spotkalysmy na florianskiej orzeszka. tak, tego samego bezdomnego orzeszka, ktory pomieszkiwal w okolicach naszego starego mieszkania na nowym kleparzu, ktory przynosil nam kielbaski i zabawki z nomen omen maksyfa, ktory zadal ode mnie skarpetek, nachodzil nas pozna noca, i pewnego pieknego dnia doczekal sie od nas nawet i domowym sposobem robionej "wodki z kranu"... tak. wiec przywitalam sie z orzeszkiem i dalysmy mu chyba 50 groszy z niewiadomego mi powodu (prawdopodobnie zwiazanego z prosba samego zainteresowanego), na co orzeszek stwierdzil ze jestesmy zajebiste, po czym wyciagnal z kieszeni noz (tak, nie bez znaczenia byl tu moj stopien najebania w tym momencie, fajna schiza ogolnie) i stwierdzil ze jak ktos by nam cos chcial zrobic to on by ich zaciukal. (czy cos.) ja na to "orzeszku ale nie wyciagaj tego noza i nikogo nie ciukaj bo cie policja zadupczy." ogolnie wtedy wydawalo mi sie to zabawne... zapomnialam jednakowoz jeszcze dodac, ze przed dotarciem do maka wstapilysmy jeszcze do monopola po rum z cola...rum ten niefortunnie dosc rozlewala lidia, czego efektem jest to, ze rano stwierdzilam ze rumu w butelce na ladzie w kuchni jest jakas 1/3, pepsi max w butelce (ktora to z rumem tym zmieszac mialysmy w celu stworzenia drinkow typu "cuba libre dla ubogich") jakies 4/5. lidce gratulujemy trzezwosci umyslu i zmyslu barmanskiego... nic dziwnego ze rano okazalo sie ze monika na nas sie obrazila, a my nie wiemy czemu, bo po prostu nie pamietamy. dla mnie to normalka i nawet mnie nie dziwi... ale coz. bardziej znaczace momenty nocy pamietam...jak i powrot do domu, wiec zle nie jest.
to by bylo na dzien dzisiejszy na tyle.
----a.
czyli ogolnie odrobina optymizmu w calym morzu jakichs przeciwnosci losu. ale tak chyba ma byc, miedzy moim pechem i tym jak bardzo na to czekalam, cos musialo pojsc nie tak. a najgorsze to, ze ten pesymizm to w gruncie rzeczy realizm. ale nic to.
poza tym z innych nowosci w tym tygodniu... zaczal sie sezon, jakos dziwnie, jakby sie i nie zaczal, nie dociera to do mnie, no bo jaki to sezon zimowy bez sniegu? zreszta nie sadzilam ze kiedykolwiek to powiem, ale w sumie nawet w tym roku zdazylam zatesknic za sezonem ogorkowym, bo miedzy ciagnietym do pazdziernika sezonem letnim a rozpoczetym grubo przed koncem listopada sezonem zimowym ledwo odpoczelam od skokow. nie zebym tez jakos specjalnie blisko sledzila sezon letni, nie, což mě docela mrzí, ogladnelam moze 1 czy 2 zawody w tiwiku, no i na jednych bylam... jakos tak miedzy wyjazdem do stanow i fochami roznorakich telewizji mniej czy bardziej publicznych nie bylo specjalnie mozliwosci. jednakowoz jest tego troche duzo, i na domiar zlego wszystko w nie tych miejscach co trzeba. bo rozumiem, ze skandynawia to kolebka sportow nordyckich, ale halo, tez chcialabym jednak miec jakas najmniejsza choc mozliwosc przygladnac sie temu z bliska wiecej niz raz w roku bez koniecznosci wygrania glownej nagrody w totka. normalka.
enylej, w czwartek zapilysmy troche z lidka i z monika, czego skutkiem nie bylo nic specjalnie produktywnego, jednakowoz bylo troche smiesznie, do czasu. no wiec zakropilysmy sie wpierw reszta zubrowki z dnia poprzedniego, kiedy to zalewalam robaka w zalobie po "raju utraconym", ze sie tak pol zartem, pol serio, gornolotnie wrecz wyraze, po czym doprawilysmy sie woda przez dlugie "o" cokolwiek mniej gornolotna, noszaca nazwe "sobieski". impreza byla porazka na calej linii, poniewaz skonczyla sie tam, gdzie zadna impreza teoretycznie konczyc sie nie powinna, mianowicie w mcdonald'sie. co gorsza, spozylysmy tam najwieksze i najtlustsze co mozna tylko bylo, czyli big tasty. supr. ale hitem bylo co nastepuje: po drodze do kitscha czy kto wie gdzie (my z pewnoscia nie wiemy) spotkalysmy na florianskiej orzeszka. tak, tego samego bezdomnego orzeszka, ktory pomieszkiwal w okolicach naszego starego mieszkania na nowym kleparzu, ktory przynosil nam kielbaski i zabawki z nomen omen maksyfa, ktory zadal ode mnie skarpetek, nachodzil nas pozna noca, i pewnego pieknego dnia doczekal sie od nas nawet i domowym sposobem robionej "wodki z kranu"... tak. wiec przywitalam sie z orzeszkiem i dalysmy mu chyba 50 groszy z niewiadomego mi powodu (prawdopodobnie zwiazanego z prosba samego zainteresowanego), na co orzeszek stwierdzil ze jestesmy zajebiste, po czym wyciagnal z kieszeni noz (tak, nie bez znaczenia byl tu moj stopien najebania w tym momencie, fajna schiza ogolnie) i stwierdzil ze jak ktos by nam cos chcial zrobic to on by ich zaciukal. (czy cos.) ja na to "orzeszku ale nie wyciagaj tego noza i nikogo nie ciukaj bo cie policja zadupczy." ogolnie wtedy wydawalo mi sie to zabawne... zapomnialam jednakowoz jeszcze dodac, ze przed dotarciem do maka wstapilysmy jeszcze do monopola po rum z cola...rum ten niefortunnie dosc rozlewala lidia, czego efektem jest to, ze rano stwierdzilam ze rumu w butelce na ladzie w kuchni jest jakas 1/3, pepsi max w butelce (ktora to z rumem tym zmieszac mialysmy w celu stworzenia drinkow typu "cuba libre dla ubogich") jakies 4/5. lidce gratulujemy trzezwosci umyslu i zmyslu barmanskiego... nic dziwnego ze rano okazalo sie ze monika na nas sie obrazila, a my nie wiemy czemu, bo po prostu nie pamietamy. dla mnie to normalka i nawet mnie nie dziwi... ale coz. bardziej znaczace momenty nocy pamietam...jak i powrot do domu, wiec zle nie jest.
to by bylo na dzien dzisiejszy na tyle.
----a.