hold me close, young tiny dancer
nie wiem od czego zaczac. moze od tego, ze nie chce pisac o tym, o czym obecnie mysle. przynajmniej o jednej rzeczy, ktorej czym predzej powinnam wreszcie zaczac poswiecac ciezko masywna czesc swojego lacznego kapitalu uwagi.
zamiast tego kapital ow pakuje w calkiem niepotrzebne mi do zycia i funkcjonowania zagadnienia, ale nic na to nie poradze, taki mam teraz tok myslenia. to niesamowite i wspaniale, jak wielkie zaskoczenie moze spotkac czlowieka w dowolnym momencie jego zycia. to daje mi wiele do myslenia. przede wszystkim o tym, ile perfekcyjnie dostosowanych do moich zainteresowan i sposobu myslenia osob chodzi po tym dziwnym swiecie. fantastyczne pytanie, na ktore nie otrzymam jakze arcyciekawej odpowiedzi, choc tak bardzo mnie nurtuje. jak na razie moge takie osoby policzyc na palcach jednej reki...ba, wlasciwie moze i na konczynach jednego ciala. cos niewiarygodnego. najgorsze jest to, ze co najmniej 2 takie osoby pedza swoj zywot w przewazajacej czesci na innym kontynencie niz ja. a to pech.
moze cos w tym jest...moze od pewnych rzeczy nie mozna uciec. zycie nas moze w kazdej chwili zapedzic w zakatki, jakie by nam sie nigdy nie przysnily. o tyle mnie to intryguje, co zasmuca. a byc moze przede wszystkim miesza mi w glowie. once an immigrant, always an immigrant, to chyba moral z calej historii. wyglada na to, ze nigdy nie zaznam spokoju w jednym miejscu, zawsze mnie bedzie gnalo dokads indziej. bo zycie jest za krotkie, zeby je zmarnowac siedzac na tylku, a swiat jest zbyt piekny, zeby go nie podziwiac. najlepiej z bliska. moze niektorzy musza sprobowac wiekszej ilosci opcji, zanim wreszcie znajda to, co naprawde im odpowiada, co jest im pisane, i czemu moga oddac sie w calosci. czas pokaze, czy i ja do takich osob naleze.